30.03.2012

Ssssssssssss...

Wiosna zbliża się już do nas coraz większymi krokami, więc w ramach sezonowych porządków postanowiłam opróżnić łazienkowe szafki ze zbędnej zawartości i znalazłam kilka pustych rolek po papierze toaletowym, gromadzonych 'tak na wszelki wypadek' – czyli z nadzieją na ewentualne ciekawe wykorzystanie. W tym czasie, kiedy matka zastanawiała się co by tu z nich zrobić,  synek 'pomagający' mamie w porządkach zaczął układać rolki jedna za drugą, sycząc przy tym wymownie... :) No więc stanęło na tym, że będzie to wąż. Do jego produkcji, oprócz wspomnianych rolek, wykorzystaliśmy kawałek sznurka, papier samoprzylepny i farby. Z podziałem zadań nie mieliśmy tym razem problemów – mama podrasowała wężowi pysk, synek wymalował resztę tułowia i tak powstał nowy okaz do naszej kolekcji 'recyklingowych' zabawek z papieru – prostych, szybkich i sprawiających dziecku frajdę, czyli takich, jakie lubimy najbardziej! :)


13.03.2012

Papierowe ażurki

Poszliśmy za ciosem i dalej dziurkujemy! :) Po ostatnich zabawach z przewlekanką własnej roboty synek tak się zapalił do dziurkowania, że poszły w ruch nie tylko jego kolorowe arkusze i gazety, ale też ulubione czasopisma mamy, papiery taty i jeszcze parę innych dokumentów, które cudem uniknęły koronkowych szlaczków. Wykorzystując zainteresowanie synka tym urządzeniem postanowiłam wymyślić mu kilka zabaw, w których główną rolę odgrywają dziury. Zaczęliśmy od pojedynczego, a następnie wielokrotnego składania papieru, żeby zbadać co się będzie działo.


Synka zaintrygował fakt, że dziurkując kilka warstw papieru tylko raz można otrzymać wiele otworów. Staraliśmy się dociec, czy ułożenie otworów jest przypadkowe, czy też istnieje jakaś zależność między ich odległościami, choć wiem, że dla dziecka w wieku 2,5-3 lat jest to sprawa jeszcze dość skomplikowana. Powiedzmy, że zrobiliśmy sobie taki wstęp do zapoznania się z pojęciem symetrii i powtarzalności. Przy okazji wpadłam na pomysł, by do dziurkowania wykorzystać papier w różnych kolorach i kształtach. To są elementy, z rozpoznawaniem których synek już sobie dobrze radzi, ale pomyślałam, że warto od czasu do czasu utrwalić tę wiedzę. Otrzymaliśmy więc ażurowe kwadraty, koła i trójkąty, które następnie synek grupował kolorami i kształtami.



Następnie połączyliśmy figury sznurkiem i powiesiliśmy je na tablicy. Próbowaliśmy też wkładać między nasze ażurki a tablicę różne płaskie przedmioty i gazety, obserwując, jak dużą ich część da się zobaczyć przez otwory.
 

Na koniec powiesiliśmy ażurowe łańcuszki na oknie, licząc na odrobinę wsparcia ze strony słońca dla naszych zabaw, ale niestety nie doczekaliśmy się upragnionych promyków... No nic, uzbrajamy się więc w cierpliwość i czekamy na wiosnę! :)

5.03.2012

Kosmos

W naszym domu zapanowała nieziemska atmosfera :) Zaczęło się od zainteresowania synka bajkami z Olinkiem Okrąglinkiem i książeczkami na temat pojazdów kosmicznych, poprzez podziwianie wieczorami (tudzież nocami) gwiazd i księżyca, aż do kosmicznych konstrukcji z klocków. Postanowiłam podchwycić ten wdzięczny temat i dostosować do niego niektóre nasze zabawy. Na pierwszy ogień poszły wycinanki-wyklejanki, z których powstał kosmos widziany z Ziemi czyli... niebo:


Pomysł wyklejanki stary jak świat, ale bardzo przez moje dziecko lubiany. Ugniatanie małych kuleczek z papieru śniadaniowego świetnie rozwija zdolności manualne i ruchowe (zwłaszcza jeśli maluch zacznie nagle rzucać kulkami... w nas) :) Potem postanowiliśmy stworzyć nasz własny pojazd kosmiczny i tak, przy pomocy tego co było pod ręką (kolorowy papier i bibuła, rolka po papierze toaletowym, słomka do napojów, taśma klejąca i kawałek sznurka) zmajstrowaliśmy rakietę, pokonującą niestrudzenie, raz za razem, trasę klamka okna-noga od taboretu: 



Niesamowite, ile frajdy sprawiła mojemu dziecku ta prosta zabawka. Zmieniając co jakiś czas położenie sznurka synek mógł obserwować nowe kierunki lotu rakiety, co niewątpliwie pozytywnie stymuluje rozwój jego wyobraźni przestrzennej. Oprócz rakiety powstał także bliżej niezidentyfikowany obiekt latający, wykonany z tektury w kształcie koła, oklejonej dwoma różnokolorowymi papierami samoprzylepnymi. W tekturze wykonaliśmy dziurkaczem otwory, przez które synek z pomocą mamy przewlekał sznurowadło:


nasze UFO

Pomysł na tę zabawę podejrzeliśmy na kilku blogach, poświęconych edukacji metodą Montessori i postanowiliśmy wkomponować go w tematykę kosmiczną. Przewlekanki pomagają rozwijać u dzieci precyzję ruchów, zdolność koncentracji oraz koordynację wzrokowo-ruchową. To było nasze pierwsze podejście do tego typu zadań i przyznam szczerze, że synka bardziej zainteresował proces powstawania otworów w kartonie niż przewlekania przez nie sznurowadła. Takim oto sposobem dziurkacz stał się bohaterem dnia :) Ponieważ pogoda wciąż nie zachęca do dłuższych zabaw na dworze, staramy się też nie zapominać o ćwiczeniach ruchowych (nie da się zapomnieć, gdy dziecko wręcz rozpiera nadmiar energii). Ułożyliśmy więc tor przeszkód (nasza droga mleczna), który należało pokonać górą tak, by nie spaść w otchłań kosmiczną (jakiej tylko ideologii matki nie dorobią do swych zabaw z dziećmi) :) 

mój pomysł na pokonanie trasy...



... i pomysł synka :)

I na koniec jeszcze nasze kosmiczne rysunki. Czy ktoś ma wątpliwości, że na tym obrazie widnieje mały chłopiec wraz ze swymi rodzicami? ;)



21.02.2012

№ 5. Pomoc

W dniu, w którym dowiedzieliście się, że będziecie mieli dziecko, podjęliście się misji w pełnym wymiarze godzin. Kontrakt opiewa na minimum osiemnaście lat aktywnej służby, po czym zostaniecie przeniesieni do rezerwy i od czasu do czasu będziecie powoływani do różnych okazjonalnych zadań. Tak autorzy książki Sztuka okazywania miłości dzieciom (wspomnianej tutaj) określają okazywanie pomocy dzieciom. Brzmi zachęcająco? Raczej nie :) No cóż, praktyczna pomoc jest, zdaniem autorów, dość wymagającym językiem miłości, zarówno pod względem fizycznym, jak i emocjonalnym. Proces niesienia pomocy dzieciom polega bowiem początkowo na wyręczaniu dziecka w wykonywaniu różnych czynności, a w późniejszym okresie na nauce samodzielności i okazywaniu pomocy innym. Zwłaszcza nauka samodzielności u dzieci wymaga od rodziców wiele cierpliwości – często brakuje jej nam i wolimy zrobić coś szybko i sprawnie za dziecko, niż poświęcić czas na jego mniej lub bardziej udane próby w tym zakresie. To co dobre dla nas nie jest w tym przypadku równie dobre dla naszego dziecka. Ono potrzebuje czasu na naukę samodzielności oraz pomocy w postaci zachęty i wsparcia ze strony rodziców. Nie opanuje tej trudnej sztuki, zarówno, jeśli wsparcia będzie zbyt mało jak i zbyt dużo. Nadopiekuńczy rodzice, którzy w trosce o swoje dzieci chcą przeżyć życie za nie, wyrządzają podobną krzywdę, jak rodzice, których pomocy dzieci nie odczuwają. Mamusie, które własnoręcznie karmią przedszkolaków w obawie, żeby nie pobrudziły nowego sweterka, czy tatusiowie, którzy noszą dzieciom tornistry do szkoły, żeby je trochę odciążyć nie należą chyba do rzadkości. Ja sama często łapię się na tym, że wyręczam moje dziecko w czynnościach, które spokojnie mogłoby samo wykonać, albo nie pozwalam mu na coś w obawie, że zrobi sobie krzywdę, choć zagrożenie jest niewielkie. Dlatego od jakiegoś czasu powtarzam sobie jak mantrę stwierdzenie, że najlepsza pomoc to nie przeszkadzać i interweniuję dopiero wtedy, kiedy faktycznie jest to konieczne. Wolę zachęcać synka do samodzielności i uczyć, niż robić coś za niego. Należy też pamiętać, że pomoc jest codziennym, wręcz rutynowym sposobem okazywania miłości, dlatego warto czasami się upewnić, czy to, co robimy rzeczywiście komunikuje dziecku miłość. Zmęczenie i frustracja monotonią i rutyną w opiece nad dzieckiem może sprawić, że okazywanie pomocy zaczniemy postrzegać jako obowiązek czy konieczność, a nie odruch wynikający z naszej nieprzymuszonej woli czy chęci. Nie bójmy się wtedy prosić o pomoc naszych bliskich czy przyjaciół – pozwoli nam to naładować baterie na zapas, a dla naszych dzieci będzie dobrym doświadczeniem niesienia pomocy innym.



17.02.2012

№ 4. Czas

Czas to pieniądz, zwykło się mawiać. Ja twierdzę, że czas to inwestycja. Inwestycja w moje dziecko. Coś w rodzaju lokaty długoterminowej, najlepszej z dostępnych, bo z niewyobrażalnie wysoką stopą zwrotu przy zerowym opodatkowaniu :) Warunek skorzystania z oferty – trzeba dysponować minimalnym wkładem własnym w postaci czasu i chęci, które można poświęcić dziecku. Mam to szczęście, że należę do grona rodziców korzystających z dobrodziejstw urlopu wychowawczego (choć słowo urlop chyba nie jest najbardziej adekwatnym określeniem :), więc mogę poświęcić mojemu dziecku swój czas, wiedząc, że pierwsze trzy lata życia jego życia to okres, kiedy najbardziej mnie potrzebuje. Przed narodzinami synka (kiedy to było?...) nasze życie pędziło co tchu, byle do przodu, bez oglądania się za siebie. Dni wypełnione były pracą po godzinach, służbowymi spotkaniami i wyjazdami, rozwojem kariery przez duże K. Kiedy synek przyszedł na świat, stwierdziliśmy, że dla dobra dziecka ktoś z nas musi na jakiś czas zwolnić tempo. Zrobiłam to ja i nie żałuję. Wiem, że wszystko ma swoją cenę, byłam i jestem tego świadoma, ale wierzę, że warto. Mamy teraz z synkiem czas na zabawy, rozmowy, rozwijanie zainteresowań i poznawanie świata – tego małego wokół nas:

nasze okolice

i tego dużego, jeśli mamy ku temu okazję. To sprawia, jak twierdzą autorzy książki Sztuka okazywania miłości dzieciom (wspomnianej tutaj), że moje dziecko czuje się kochane, ponieważ w ten sposób okazuję, że zależy mi na nim i że lubię z nim przebywać. Mój synek otrzymuje komunikat, że nikt i nic nie jest dla mnie w tym momencie ważniejsze niż on. Taki pozytywny przekaz jest bardzo istotny, ponieważ w dzisiejszych czasach dzieci ulegają coraz silniejszym wpływom zewnętrznym, dlatego potrzebna jest przeciwwaga w postaci czasu, który rodzice poświęcają swoim dzieciom. Ponadto, dzieci spędzając czas z rodzicami gromadzą wspomnienia, które  mogą być dla nich w późniejszym czasie źródłem radości i satysfakcji. Świadoma tego wszystkiego zwolniłam tempo, doceniam każdą chwilę spędzoną z synkiem, propaguję ideę slow motherhood (więcej tutaj) i mimo to... nie starcza mi czasu, na wszystko co chciałabym przeczytać, zobaczyć, usłyszeć i poczuć. Próbuję znaleźć czas, żeby:
1. być na bieżąco ze wszystkim co dzieje się wokół mnie (choć po przetrawieniu niektórych informacji zastanawiam się, czy warto)
2. śledzić wydarzenia i rozwój mojej branży zawodowej (bo to lubię)
3. dokształcać się w dziedzinie medycyny (zawodowo zupełnie mi obcej), bo chcę wiedzieć, jak mam pomóc mojemu dziecku, skoro lekarze nie zawsze potrafią (mamy małych atopików-alergików pewnie wiedzą, o czym mówię)
4. zaglądać na ciekawe blogi, żeby poczytać, pooglądać i podziwiać co Matki-Polki potrafią wyczarować w swoich domach oraz ile kreatywności i serca potrafią włożyć w wychowanie i rozwój swoich dzieci
5. pobyć trochę z mężem, z rodziną, z przyjaciółmi
6. rozwijać swoje zainteresowania
7. czasami po prostu odpocząć...
Doba jest stanowczo za krótka. No, ale jak mówi znane chińskie przysłowie: jeśli masz za mało czasu, znajdź sobie jakieś dodatkowe zajęcie. I pewnie dlatego właśnie założyłam tego bloga ;)

14.02.2012

№ 3. Prezenty

Piękne pudełko z kokardką, szelest rozpakowywanego papieru, rosnące napięcie i zgadywanie, co też może być w środku... Każdy z nas zna to uczucie od dziecka. Mijają lata, zmienia się zawartość i opakowanie prezentów, ale uczucie podniecenia i radości z niespodzianki często pozostaje w nas do końca życia. Wielu dorosłym towarzyszy nie tylko przy otrzymywaniu, ale także przy wręczaniu upominków. Dlaczego tak bardzo lubimy prezenty? Ponieważ są one wyrazem sympatii, jaką darzy nas obdarowujący. I tym właśnie powinien być prawdziwy prezent. Niestety, w dzisiejszych czasach powszechnym zjawiskiem jest otrzymywanie prezentów, będących w rzeczywistości formą wynagrodzenia czy łapówki. Nie jest to cecha tylko świata dorosłych. Zdarza się, że prezent staje się formą manipulacji lub gry ze strony dorosłych, na której cierpi dziecko. Nagroda za posprzątanie pokoju lub smakołyk za grzeczne zachowanie są tak powszechne, że często nie uświadamiamy sobie nawet, że możemy w ten sposób krzywdzić swoje dzieci. Prezent bowiem, jak podkreślają autorzy Sztuki okazywania miłości dzieciom (wspomnianej tutaj) to dar niezależny od zasług – gdyby można było na niego zasłużyć, byłby jedynie zapłatą. Prawdziwy prezent jest przejawem sympatii ze strony obdarowującego i jest dawany z dobrej, nieprzymuszonej woli. Często rodzice odczuwają pokusę obsypywania dzieci prezentami, aby wynagrodzić im niedostatek uczucia wyrażanego w innych językach miłości i zagłuszyć powstałe w wyniku tego wyrzuty sumienia. Zastępowanie miłości prezentami negatywnie wpływa na kształtowanie się charakteru i wartości moralnych dziecka – takie dziecko może w przyszłości samo manipulować ludźmi, wykorzystując prezenty do wywierania wpływu na ludzkie emocje i zachowania. Warto również uczyć dziecko, że prawdziwa wartość prezentu nie wynika z jego rozmiaru czy ceny, lecz z intencji, jakimi kierował się obdarowujący. Dla mnie najcenniejsze prezenty to te, które zostały przygotowane z myślą o mnie. Może dlatego nie cieszą mnie podarunki, o których wiem, że zostały przez osobę obdarowującą kupione hurtem dla wszystkich takie same, czy życzenia wysyłane na przysłowiowy rozdzielnik. Wiem, że często nie wynika to ze złej woli, lecz raczej z braku czasu czy wiedzy, co mogłoby sprawić danej osobie przyjemność. Dlatego ja staram się prezenty czy życzenia dla osób, na których mi zależy dobierać indywidualnie do ich upodobań. Nie zawsze udaje mi się trafić, ale przynajmniej osoby obdarowane mają to poczucie, że się starałam :) I tego też chciałabym nauczyć mojego synka, by cieszył się z prezentu niezależnie od jego wartości, ale ze względu na intencje, jakimi kierowała się osoba wręczająca prezent. A dziś, w ramach Dnia Zakochanych wykonaliśmy własnoręcznie taki oto upominek dla tatusia:


...kilka zgięć...

...stempelki z ziemniaka...

i laurki gotowe :)